
Biuletyn Informacji Publicznej
30 czerwca rozpoczęła się realizacja historycznego projektu pn: „Przemarsz chorągwi rycerskiej z taborami na miejsce bitwy pod Grunwaldem”. Przedsięwzięcie to jest współfinansowane z Funduszu Mikroprojektów Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Republika Czeska – Rzeczpospolita Polska w Euroregionie Pradziad i z budżetu państwa oraz budżetu gminy Byczyna.
Ostatniego dnia czerwca rycerstwo wyruszyło w długą drogę z miasta Zlate Hory w Czechach. Uczestników wyprawy pożegnał starosta Zlatych Hor, który pożyczył im szczęśliwej podróży i wręczył Andrzejowi Kościukowi, namiestnikowi Opolskiego Bractwa Rycerskiego drobny upominek na drogę.
Tabor podążał z Czech do Byczyny. 2 lipca brać rycerska wjechała konno i wozami do naszego miasteczka. Przejeżdżających uliczkami byczyńskiego Rynku rycerzy witali gorąco mieszkańcy miasta oraz burmistrz Byczyny. Włodarz miasta wyprawił rycerstwo życząc mu szerokiej i bezpiecznej drogi. W celu zapobieżenia przeszkodom, jakie mogą spotkać rycerzy podczas tak długiej trasy, burmistrz podarował im sakiewki ze słodkimi pieniędzmi, które umożliwią im wykupienie się przed rabusiami. Póki, co jeszcze nikt ich nie napadł.
Prosto z Byczyny tabor podążał do Wielunia, a stamtąd do Złoczewa. Burmistrz Złoczewa przywitał strudzonych drogą wędrowców chlebem i solą. Mimo padającego deszczu na trasie panuje ciepła i przyjazna atmosfera. Ludzie są bardzo otwarci i serdecznie przyjmują podróżnych. Nie odmawiają rycerzom pomocy. Częstują ich jadłem i napitkiem, poją i karmią konie. Użyczają im także swoich łąk na rozbicie obozowiska i odpoczynek.
Według Andrzeja Kościuka, przywódcy rycerskiego orszaku wszystko przebiega jak należy, konie sprawują się dobrze, uczestnicy mimo zmęczenia są uśmiechnięci, a na trasie nie pojawiają się przeszkody, które uniemożliwiłyby im przemarsz.
Oto linki stron, na których pojawiła się informacja bądź fotorelacja z przedsięwzięcia pt: "Przemarsz choragwi rycerskiej z taborami na miejsce bitwy pod Grunwaldem", które było współfinansowane z Funduszu Mikroprojektów Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Republika Czeska – Rzeczpospolita Polska w Euroregionie Pradziad i z budżetu państwa oraz budżetu gminy Byczyna:
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090312/POWIAT01/430084855
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090702/POWIAT09/373478759
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090709/POWIAT09/490076281
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090715/POWIAT09/432682973
http://bazagmin.pl/bip_zloczew/wiadomosci/91988/3/przemarsz_
http://www.druzynaibr.pl/gal_przemarsz.htm
http://sieradz.naszemiasto.pl/wydarzenia/1020286.html
http://www.zoosafari.com.pl/forum/viewtopic.php?f=5&t=70
http://www.polskatimes.pl/dzienniklodzki/aktualnosci/138678,leczyca-w-drodze-pod-grunwald,id,t.html
http://www.gabin.pl/news.php?news=old
http://www.gabin.pl/print.php?what=news&id=465
http://topoddebice.pl/news/Przemarsz_Choragwi_Rycerskiej.html
http://www.risy.cz/index.php?pid=510&id_p=30257&kraj=13&language=cz
http://www.gmina.poddebice.pl/aktualnosc_tresc/642/
http://kutno.net.pl/?strona=archiwum&id=12430
http://www.nasze.fm/index.php?a=news&b=1109
http://www.youtube.com/watch?v=6BEmIl5RDIM
http://www.youtube.com/watch?v=JGuWakGrzHQ
http://www.zamek.leczyca.pl/strony/2009/WyprawaNaGrunwald.html
http://www.radiovictoria.pl/serwis/index.php?id=295&idd=1909
http://www.chojnowska.e-informator.pl/artykul/934-w_siodle_na_grunwald.html
Grunwald
http://www.tvp.pl/tvphistoria/
http://www.tvp.pl/historia/rocznice-i-wydarzenia/grunwald-1410/wideo/grunwald-2009-bogurodzica
14 lipca 2009 r. Grunwald
Rycerstwo podąrzające na inscenizację bitwy pod Grunwaldem dotarło na pola historycznego miejsca bitwy.
10 - 13 lipca 2009 r. Szczutowo
Przejechaliśmy ponad 40 km, aby dojechać do Szczutowa. Nieważne, że kilka kilometrów nadrobiliśmy, ponieważ trzydniowy postój w lesie nad jeziorem urszulewskim przekonał wszystkich, że warto tu przyjechać. Zresztą o trzech dniach popasu każdy marzył. Do ośrodka wypoczynkowego przybyliśmy w piątek wieczorem. Obozowisko postawiliśmy bardzo szybko, odgrodziliśmy się również od ciekawskich turystów i poszliśmy spać. W sobotę trochę laby, pranie, strzelanie z łuku, rzuty nożem, treningi, naprawa usterek w stroju, ekwipunku koni i uzbrojeniu oraz przygotowania do popołudniowego pokazu. Po południu zrobiliśmy sobie wreszcie grupowe zdjęcie.
O godz. 17.00 wyruszyliśmy w orszaku na plażę, gdzie miało się odbyć uroczyste powitanie przez sekretarza gminy Szczutowo - Dariusza Lazarowskiego i prezesa Stowarzyszenia Użytkowników Działek Letniskowych w Szczutowie - Krzysztofa Wiśniewskiego. Powitał nas również gospodarz ośrodka - Marek Gajdka (Usługi Turystyczne Szczutowo). Dzieci w odświętnych strojach złożyły na ręce Efendiego sól i chleb oraz książeczkę o okolicznych legendach i proporzec. Zbrojni wykonali pokaz walk, Kacper Groń zrobił profesjonalny i dynamiczny pokaz fechtunku, Jarek Zubelewicz pokazał, jak się strzela z łuku, natomiast Robert Rozwód wykonał ponownie pokaz kaskaderki konnej. Na koniec każdy chętny mógł spróbować strzelać z łuku pod okiem Jarasa i Jerzyka. W niedzielę każdy zabrał się za przygotowania do wjazdu na Grunwald. Odbyło się zbiorowe pranie kropierzy i kompletowanie uzbrojenia.
Po południu do obozu zawitał Krzysztof Górecki - organizator „Dni Grunwaldu”, aby omówić przebieg bitwy i zasady uczestnictwa w inscenizacji. Przez cały ten czas mieliśmy okazję wypocząć, dobrze zjeść (posiłki ufundował Urząd Gminy Szczutowo) oraz wykąpać się w jeziorze. Kasztelan Franciszek poczuł się już lepiej, zaczął pojawiać się w obozie o lasce i żartować.
W poniedziałek o 10.00 rano odbyła się msza polowa na terenie naszego obozowiska
i pobłogosławieni przez księdza z tutejszej parafii ruszyliśmy w dalszą drogę. Zostało nam już niecałe 100 km.
9 lipca 2009 r. przejazd przez Płock, Ciachcin
Dzisiaj czekała nas przeprawa przez Płock. Efendi obawiał się jej najbardziej, gdyż było to jak dotychczas największe miasto na naszej trasie. Jednakże, dzięki uprzejmości tutejszych władz, Straży Miejskiej i Policji, mogliśmy przejechać w godzinę miasto bez większych kłopotów, nie zwracając uwagi na czerwone światła w sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach. Ciekawym przeżyciem był przejazd przez nowy most na Wiśle, który przekraczaliśmy ok. godz. 13.00. Na szczęście nie było na nim żadnych korków. Późnym popołudniem przybyliśmy do Ciachcina. Miejsce może mniej urokliwe, bo obok cmentarza, ale bardzo gościnnie przyjęli nas pobliscy
gospodarze - Bożena i Andrzej Woźniakowie z wnuczką Oliwią, prowadzący prywatną stadninę koni huculskich. Trochę popadało, było chłodno. Zachorzał nam kasztelan inowłodzki - Franciszek, który dostał wysokiej gorączki i odnowiła mu się róża na nodze. Może jutro będzie lepszy dzień. W końcu jedziemy nad jeziorko.
8 lipca 2009 r. Gąbin
Tego dnia z powodu nocnego, nieprzewidzianego huraganu i ulewy nasz wyjazd opóźnił się o kilka godzin. Wyruszyliśmy z Kutna totalnie przemoczeni i zmęczeni ok. godz. 12.00. Pilotowała nas policja. Niestety na trasie ponownie lunął deszcz i wiał nieprzyjemny chłodny wiatr. Jeźdźcy przemoczeni do suchej nitki mieli do przejechania w ulewie ok. 34 km. Dzisiejszy etap przemarszu można nazwać najbardziej nieprzyjemnym podczas dotychczasowej wyprawy, ze względu na niekorzystną pogodę.
Na szczęście przed tabliczką „Gąbin” przestało lać i trochę się rozpogodziło, dlatego też mogliśmy się przygotować i ogarnąć przed wjazdem do miasta.
Na drodze wjazdowej zaopiekowała się nami straż pożarna i policja, które pilotowały nas w stronę Rynku. Naprzeciw nam wyjechali również jeźdźcy ze Szwadronu Kawalerii Ochotniczych Straży Pożarnych z Gąbina. Byli to: Adam Jankowski, Leszek Fortuński, Monika Fortuńska, Andrzej Żabka (ofiarował nam również siano dla koni) i Joanna Marciniak.
Na Rynku czekała nas wielka niespodzianka. Na tronach siedzieli król i królowa, którzy powitali nas chlebem i solą. Zaciekawienie mieszkańców było duże. Wszyscy otrzymali od nas plakaty i foldery.
Potem udaliśmy się na teren stadionu miejskiego, na którym rozbiliśmy obozowisko i zaczęliśmy suszyć wszystko, co się dało.
W Gąbinie gościliśmy dzięki uprzejmości burmistrza Krzysztofa Jadczaka oraz dyrektora Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury – Cezarego Nyckowskiego.
7 lipca 2009 r. Kutno
Do Kutna przybyliśmy około godz. 15.00. Na Rynku uroczyście nas przywitano i skierowano na teren basenu miejskiego. Było to dla nas wielkie zbawienie, gdyż mogliśmy się wykąpać w zimnej wodzi,e po ciężkiej jeździe w upale. Po oporządzeniu koni czekał już na nas pyszny i syty obiad, ufundowany przez Urząd Miasta. W Kutnie przyjął nas bardzo gościnnie prezydent Zbigniew Burzyński i wiceprezydent Zbigniew Wdowiak oraz Stowarzyszenie „Zalew” z prezesem Edwardem Książkiem na czele. Mogliśmy do woli korzystać z kąpieliska i jego zaplecza. Dziennikarze lokalnej telewizji przynieśli podarki dla koni – worek marchewki i cukier. Tego dnia odwiedziło nas wielu mieszkańców miasta. Dziennikarze nie odstępowali nas na krok, fotografując wszystko, co z nami związane.
O godz. 18.00 na łące obok kąpieliska, odbyło się kilka pokazów. Publiczność dopisała. Wystąpili wszyscy nasi zbrojni rycerze, zaprezentował się również waleczny Michał Uglorz ze swym ojcem – Czarnym Rycerzem. Kulminacją programu był pokaz kaskaderki konnej w wykonaniu Roberta Rozwoda. Robert na swoim ogierze pokonywał ogniste przeszkody, co było niezwykle spektakularnym widowiskiem.
Wieczorem wielu z nas przygotowało swe legowiska na łące, co okazało się wielce nietrafionym pomysłem, bowiem nad Kutnem po północy rozpętała się wielka wichura z grzmotami i błyskawicami. Wartownicy i inni mężczyźni zabezpieczyli przed ulewą i wiatrem nasz sprzęt obozowy. Byliśmy totalnie przemoczeni. Tej nocy niewielu z nas zasnęło ponownie.
6 lipca 2009 r. Łęczyca
Miłe przyjęcie włodarzy miasta i dyrekcji Muzeum na zamku oraz urokliwe miejsce, wspaniałe do rozbicia obozowiska, zachęciło nas do pozostania w murach zamku jeszcze jednego dnia. Dwudniowy popas na zamku sprzyja wypoczynkowi koni i jeźdźców, wyleczeniu drobnych kontuzji, wymyciu się i wypraniu kropierzy (i nie tylko ) oraz nabraniu sił do dalszej drogi. Na razie kończę, ponieważ w powietrzu unosi się zapach pieczonek. Czas na posiłek.
Z Łęczycy wyjechaliśmy w upale ok. godz. 11.30. Przy asyście policji udaliśmy się w kierunku Kutna. Pobyt w Łęczycy wspominamy bardzo miło, ze względu na ciepłe przyjęcie oraz miłą atmosferę w murach zamku.
5 lipca 2009 r. Borysew - Poddębice - Pełczyska (Wola Niedźwiedzia) - Łęczyca
Znowu upał. Wyruszyliśmy z Borysewa ok. godz. 13.00 do Poddębic. Tam zatrzymaliśmy się na chwilę na Rynku, by udać się dalej w kierunku Łęczycy. Popołudniowy popas został zorganizowany w połowie drogi do miasta Boruty – w Pełczyskach. Dokładnie na trzynastym kilometrze. Dzięki uprzejmości Tadeusza Pielesiaka mieliśmy wodę dla koni z jego gospodarstwa.
Dalsza droga była już przyjemniejsza, ponieważ słońce, które doskwierało nam od kilku dni, schowało się za chmurami. Niestety, okazało się to zdradliwie, ponieważ, kiedy minęliśmy tabliczkę z napisem „Łęczyca”, zaczął padać drobny deszczyk, który przy wjeździe na zamek w Łęczycy, zamienił się w wielką ulewę.
Na łęczyckim zamku mimo deszczu czekało na nas wielu turystów, którzy chcieli zobaczyć to wielkie przedsięwzięcie. Zainteresowanie było ogromne, gdyż nasz przyjazd był tutaj również dobrze nagłośniony. Plakaty wisiały na wielu słupach, tablicach ogłoszeniowych, płytach oraz drzwiach restauracji. Ekipa przygotowawcza z Alicją Bieliz na czele, przed przyjazdem jeźdźców rozdawała ulotki i plakaty, informując turystów o szczegółach wyprawy. Jeźdźcy wjechali na zamek bardzo zmoknięci. Przywitali ich burmistrz Krystyna Pawlak oraz dyrektor Muzeum – Andrzej Borucki. Dzięki uprzejmości tych osób, zostaliśmy dobrze nakarmieni, a konie otrzymały wszystko, co potrzebne do popasu. Dziedziniec zamkowy zamienił się w nasze obozowisko. Szybko postawiliśmy nasze namioty historyczne oraz przygotowywaliśmy się do wielkiej uczty. Urząd Miasta ufundował nam dzika, a ucztę w historycznej oprawie pod zadaszeniem przygotowała ekipa Czarnego Rycerza z Ogrodzieńca. Dzisiaj do ekipy dołączył Jaśmin – Andrzej Urbański.
4 lipca 2009 r. Sieradz - Rossoszyca - Borysew
Z Sieradza wyjechaliśmy o godz. 11.00. Przed nami 42 km do Borysewa. Znowu upał. Droga męcząca, gdyż nie zawsze jest możliwość jazdy pod drzewami lub w lasach. Zainteresowanie naszym przemarszem jak zwykle wielkie. Ludzie wychodzili z domów, dzwonili do siebie, wołali i machali do nas. Chcieli nas częstować kołaczami. Kierowcy przez radio informowali siebie nawzajem i zachęcali do zobaczenia tego nadzwyczajnego zjawiska. Rowerzyści, motocykliści i kierowcy samochodów osobowych przejeżdżali obok nas kilkakrotnie się wracając, by zrobić ciekawe zdjęcia. Wszyscy zainteresowani otrzymywali od nas plakaty i ulotki, biorą ich nawet po kilka, by rozdać rodzinie.
Popas południowy został przygotowany przez naszą ekipę tym razem w Rossoszycy, na terenie cegielni Michała Masłowskiego. Dzięki uprzejmości właściciela mieliśmy świeżą wodę dla koni. Kolejnym przystankiem była Adamka, gdzie na stacji benzynowej Robert Rozwód dla żartu „zatankował” wóz kasztelana Franciszka.
Pod wieczór przybyliśmy do Borysewa pod Poddębicami. Tam czekał na nas oryginalny nocleg na terenie prywatnego zoo-Safari Andrzeja Pabicha – przyjaciela kasztelana Jagielskiego. Zdziwienie wielbłądów, bawołów, zebry i innych 60 gatunków parzystokopytnych, było wielkie, kiedy na teren ich spokojnego dotychczas zoo, przybyła kolorowa karawana. Właściciel zoo przygotował dla nas ogromny teren z zagrodami, wodę oraz pożywienie dla koni. Zostaliśmy przyjęci bardzo gościnnie. Mięsiwa różnego rodzaju nie zbrakło dla nikogo. Był to jeden z ciekawszych popasów, gdyż wieczorny spacer w towarzystwie tygrysów i wiecznie gapiących się strusi jest na pewno niezapomniany.
Tego dnia kasztelan Franciszek oznajmił nam smutną wieść – koza Maryśka wyjechała do Łodzi i nie będzie już nam towarzyszyć w dalszych trudach podróży. A szkoda.
Rycerstwo, choć zmęczone, miało jeszcze trochę siły, by w towarzystwie gospodarzy zaśpiewać przy gitarze kilka pieśni rycerskich i ułańskich.
3 lipca 2009 r. Siedliska - Złoczew - Sieradz
Poranek – oj, jak trudno wstawać, kiedy ma się przed sobą kolejne kilometry trasy. Jednakże jeźdźcom z każdym dniem coraz lepiej wychodziły przygotowania, stąd każdy doskonale wiedział, co ma robić, by sprawnie udać się w dalszą drogę.
Po śniadaniu wyruszyliśmy do Złoczewa. Tam, podczas popołudniowego popasu miał nas przywitać burmistrz, mieszkańcy oraz reporterzy TVP. Do miasta, przy pilotażu policji wjechaliśmy ok. godz. 12.00. Burmistrz Antoni Kucharski wraz z radnymi Beatą Świdnicką i Andrzejem Koniecznym przywitali nas bardzo uroczyście chlebem i solą. Następnie skierowano nas na teren Miejskiego Ośrodka Kultury, gdzie na konie czekała świeża woda, siano i owies. Natomiast uczestnicy wyprawy zostali zaproszeni do pięknych sal pałacu, na nas prawdziwą ucztę przy świecach. Popołudniowy popas trwał trzy godziny. Z nieba „lał się” skwar, dlatego dobrze było schować się w cieniu drzew. Wojowie zaprezentowali ciekawy pokaz walk, natomiast Ewa Wawoczny rozdawała plakaty i foldery, informujące o wyprawie i dofinansowaniu z pieniędzy unijnych. Dzieci i dorośli ustawiali się w kolejce po nie.
W tym czasie grupa kwatermistrzowska przygotowywała następny „przystanek”, a koordynator wyprawy Andrzej Efendi Kościuk opracowywał kolejny etap przemarszu.
Do Sieradza dotarliśmy w wielkim upale pod wieczór, po godz. 19.00. Nocny popas został przygotowany na Wzgórzu Zamkowym i pod sieradzkim skansenem, w bardzo malowniczym miejscu. Tam też chlebem i miodem przywitał nas prezydent miasta w asyście Sieradzkiego Bractwa Rycerskiego. Powitało nas również wielu mieszkańców, którzy otrzymali od nas ulotki i foldery. Spotkaliśmy się z ogromnym zaciekawieniem i sympatią z ich strony. Jeden z mieszkańców przez cały poranek szukał dla naszych koni podków, które przywiózł z sąsiedniej wioski. Dzisiaj w Sieradzu pozostali: Witold Jagiełło i Michał Ludwiczak z dziewczyną. Już niebawem na ich miejsce dołączą kolejni jeźdźcy.
Wieczorem na kufrach z wozów taborowych przygotowaliśmy wieczerzę, odbyła się też narada dotycząca spraw organizacyjnych i przy śpiewie Gucia, Gienia i Wuja ułożyliśmy się do snu „pod chmurką”.
2 lipca 2009 r. Byczyna - Siedliska
Byczyna – średniowieczny gród.
Od rana trwały przygotowania do dalszej drogi. Z końmi jak zwykle wiele pracy – w końcu na Grunwald miało jechać ok. 20 wierzchowców. Aby tego nie było mało, w podróż wybrała się również mała koza Esmeralda. Punktualnie o godz. 10.00 wszyscy byli gotowi do wyjazdu. Piętnastu jeźdźców na swych koniach oraz trzy wozy taborowe ciągnięte przez sześć koni ruszyło drogą polną w kierunku Polanowic, aby punktualnie o godz. 11.00 stawić się pod ratuszem na uroczyste pożegnanie. Wszystko przebiegło zgodnie z planem, jednakże pogoda pokazała swe pazurki – z nieba lunęły strugi deszczu. Pożegnanie przez mieszkańców Byczyny z burmistrzem Ryszardem Grünerem na czele było bardzo wzruszające i uroczyste. Trudno było rozpoznać, czy po policzkach byczynian płynęły łzy wzruszenia czy krople deszczu. Burmistrz wręczył nam na drogę słodkie sztabki złota.
Nadszedł czas wielkiej próby – do przejścia był jeden z najdłuższych odcinków. Konie i ich jeźdźcy w strugach deszczy wyjechali z Byczyny. Tuż za Byczyną poprawiła się aura. Przestało padać. Jeźdźcy uradowali się wielce, gdyż jazda w pełnym uzbrojeniu w deszczu nie należała do łatwych i przyjemnych. Pogoda na tym etapie trasy nie rozpieszczała jednakże uczestników wyprawy, gdyż zamiast deszczu zaczął lać się z nieba wielki żar.
Kilkanaście kilometrów za Byczyną zatrzymaliśmy się pod laskiem na pierwszy popas i posiłek. Następnie w wielkim upale minęliśmy Czastary i Walichnowy.
Po 56 kilometrach, ok. godz. 16.30 przybyliśmy na miejsce nocnego popasu w Siedliskach. Tam też dzięki uprzejmości Józefa Gały i Marii Idaszek z Siedlisk mogliśmy skorzystać z pięknej łąki pod lasem, na której rozbiliśmy obozowisko oraz napoiliśmy konie. Dzięki pani Krystynie Kasandrze z Dąbiów mieliśmy świeże siano dla koni.
Jeźdźcy przybyli na miejsce zmęczeni i usatysfakcjonowani jazdą. Mieszkańcy mijanych wiosek i miasteczek przyjmowali uczestników wyprawy bardzo mile, machali do nas, podziwiali, fotografowali. Wszyscy wychodzili ze swoich domów, by obejrzeć pierwsze tego typu przedsięwzięcie w Europie. Rozdawaliśmy też plakaty i ulotki informujące o dofinansowaniu projektu przez Unię Europejską.
Na postoju, po rozstawieniu namiotów, nastał czas wypoczynku oraz podsumowania trasy. Wtedy też nasza maskotka koza Esmeralda – otrzymała nowe miano „Maryśka” – tak ją nazwał kasztelan inowłodzki – Franek Jagielski. Odwiedziło nas wielu mieszkańców Siedlisk, Lututowa i okolic, przybył do nas również burmistrz Byczyny. Przy dźwiękach gitary żegnaliśmy kolejny dzień wyprawy. A jutro pobudka wcześnie rano…
30 czerwca 2009 r. ZLATE HORY